czwartek, 18 maja 2023

Tu jest recenzja płyty "Tu Była" Darii Ze Śląska

Jesień minęła, zima już też za nami, wiosna w końcu zaczęła się zuchwale panoszyć... A nowej recenzji jak nie było tak nie ma.

Bo czy ktoś jeszcze w ogóle je czyta?

Świat zapierdziela, telefony kradną nam czas a my z trudem próbujemy nadążać i przy okazji coś obejrzeć, poczytać, posłuchać jakiejś dobrej płyty.

Przez całe moje życie skupiam się na tym ostatnim więc wybaczam tym, którzy zamiast czytać recenzje płyt wolą po prostu tych płyt posłuchać. Szanuję i rozumiem.

Ale dziś zapragnąłem jednak napisać kilka słów o płycie, która "jeździ ze mną" od dwóch tygodni. Jeździ, bo ja głównie słucham muzyki w samochodzie - tylko wtedy mam czas i mogę się skupić na muzyce. Nie powodując przy tym żadnych wypadków ;-)

Daria ze Śląska "podróżuje ze mną" przez ostatnie 2 tygodnie. A że są to dość pochmurne i chłodne tygodnie to powiem Wam szczerze, że lepszej towarzyszki podróży nie mogłem sobie wymarzyć.

O Darii, usłyszałem po raz pierwszy w zeszłym roku - przy okazji premiery singla "Falstart albo faul". Zakodowałem w mojej podświadomości krótki przekaz: "Daria należy do stajni Jazzboy'a. Czyli jest pod skrzydłami znakomitej ekipy z Agatą Trafalską i Kortezem na czele. Wiadomo - będzie dobrze. Czekam na płytę". I faktycznie czekałem. Każdy kolejny utwór traktowałem raczej po macoszemu gdyż wiedziałem, że gdy będę miał wreszcie w rękach krążek, poświęcę mu odpowiednie pokłady uwagi i czasu. I tak było. Z tym że - przyznam się bez bicia - nastąpiło to z lekkim poślizgiem. W dzień premiery płyty nie było w lokalnych Empikach. Kupiłem następnego dnia. Ale w tzw. międzyczasie do mojego odtwarzacza wpadła Dorota Masłowska z płytą "Wolne" i płyta Darii musiała poczekać (w sumie o płycie Doroty też może coś "skrobnę").


Wracając do kwestii meteorologicznych, płyty Darii znacznie lepiej słucha się w deszczowe, pochmurne dni. Te utwory są bowiem podszyte (chwilami wręcz przeszyte) smutkiem, melancholią, nostalgią i tęsknotą. A to składowe czegoś najpiękniejszego, czego oczekuję od muzyki. Na płycie znajdują się naprawdę szczere, osobiste, chwilami wręcz intymne teksty, które znakomicie uzupełniają w większości spokojne rytmy. 

Weźmy np. taką mroczną, lekko "przydymioną" "Dziewczynę z tatuażem". Niby snuje się ona leniwie ale podskórnie wywołuje dziwny niepokój, który potęgowany jest przez tekst traktujący o wypalonej miłości. Celowo przy tym utworze użyłem słowa "przydymiona" gdyż słuchanie tego utworu przenosi mnie do jakiegoś podrzędnego, zadymionego baru (może gdzieś na Śląsku...), w którym swe złamane serca stali bywalcy topią w szklankach czegoś mocniejszego. Czuję się jakbym był jednym z tych bywalców...
Kolejnym utworem, który poniewiera emocjonalnie jest otwierający płytę "Chinatown". To hipnotyzująca i smutna opowieść o rozpadzie rodziny widziana z perspektywy dziecka/nastolatki. Tutaj tekst, minimalistyczna aranżacja i głos Darii wysuwają się na pierwszy plan i powodują, że emocje rozrywają od środka. Zwłaszcza tych, którzy noszą w sobie jakiś emocjonalny bagaż z dzieciństwa. A mało znam takich, którzy nie noszą...
Równie mocnym, emocjonalnym fragmentem płyty jest 5-minutowe "Wróć". Tutaj, mimo że rytm jest nieco żywszy, a aranżacja nieco bogatsza to człowiek dalej tkwi w tej historii jak zahipnotyzowany.  

O totalnym transie możemy mówić też w przypadku "Gorączki". Tutaj połączenie tekstu i nieco "brudnej", "garażowej" aranżacji kojarzy się z jakimś mrocznym serialem a la "Miasteczko Twin Peaks". Coś pięknego. Uwielbiam gdy muzyka zabiera nas w różne rejony naszej wyobraźni. 

Na płycie Darii znajdzie się też kilka żywszych, rytmicznych, aranżacyjnie bogatych utworów, do których nóżka sama "chodzi". Należą do nich "Trójka z chemii", "Projekcja" czy "Gambino". I pomimo że brzmią one "żwawiej" to teksty wciąż oscylują wokół rozstania, rozpamiętywania przeszłości czy szeroko pojętego rozczarowania.  
Warto w tym miejscu wspomnieć o dwóch singlowych utworach. Zwiastujący cały projekt, "Falstart albo faul" słusznie został wyznaczony do tego zadania. Jest on chyba najbardziej przebojowy na całej płycie, a przy tym idealnie prezentuje "esencję" twórczości Darii zarówno pod względem tekstowym i wokalnym. Przy okazji znajdziemy w nim jakże modne ostatnio "ejtisowe" klimaty. 

Spodobał mi także lekki i przebojowy "Kill Bill". Mimo tego, że  - znowu - tekst nie mówi o niczym lekkim i miłym to jednak cały utwór fajnie buja i wpuszcza nieco słońca i powietrza do całego albumu. A poza tym obie części kinowego "Kill Billa" to dla mnie klasyka. Wyśpiewane "syf, masakra" od razu kierują moją wyobraźnie do kultowej sceny "Wielkiej Jatki w Domu Błękitnych Liści" :-)

Wracając do Darii... Według mnie  jej płyta została bardzo dobrze skomponowana pod względem palety emocji i dźwięków. Bo obok mocnych, ciężkich i  mrocznych fragmentów jest też kilka takich, które niosą promyk nadziei i ulgi, że jednak jest szansa na słońce i lepszy czas. Duża w tym zasługa tekstów samej Darii oraz Agaty TrafalskiejWedług mnie słuchanie tych utworów jest jak czytanie pamiętnika/dziennika dziewczynki, nastolatki, a później dorosłej kobiety, która boryka się z traumami z dzieciństwa, rozczarowaniami, złamanym sercem i innymi emocjami, które towarzyszą chyba każdemu pokoleniu. I to nie tylko dotyczy kobiet. Ja - prawie 40-letni - facet też znalazłem tam kilka wspólnych mianowników, blizn i niezagojonych ran. Może dlatego słuchanie płyty Darii budzi we mnie takie emocje. Cytując jeden z utworów Ani Dąbrowskiej (też z Jazzboy'a):"Smutek mam we krwi". I choć w międzyczasie  obejrzałem kilka wywiadów z Darią i jawi się ona w nich jako bardzo wesoła i pozytywna dziewczyna to wydaje mi się, że we "krwi" Darii także dominuje smutek. I to bardzo dobra grupa krwi :-) 

I może nie za wiele znajdziecie w tej recenzji informacji o aranżacjach, użytych instrumentach to jednak ładunek emocjonalny, prawda i historie jakie niesie ta płyta to dla mnie jej nadrzędne wartości. Muzyka tutaj jest tak organiczną częścią tych dziesięciu utworów, że zdecydowanie można tutaj mówić jako o dziele totalnym, kompletnym.  O dekalogu Darii... Jakkolwiek by to nie brzmiało :-) 

Cudowna to była podróż z Darią, zdecydowanie Wam taką podróż - w świat Darii ze Śląska -  polecam. Za samą Darię trzymam kciuki i mam nadzieję, że kiedyś spotkamy się przy okazji koncertu.

PS. Zastanawiam się jak ta płyta zabrzmi w jesienne dni, wieczory, noce... Aż mam ciarki na samą myśl...

Zdjęcia: Adam Słomiński / Jazzboy

środa, 2 listopada 2022

(nie)Znajomy Dawid. Recenzja płyty "Lata Dwudzieste".

Nie mam najmniejszych wątpliwości że Dawid Podsiadło to przykład najlepiej prowadzonej kariery na rodzimym rynku muzycznym w ciągu ostatnich kilkunastu lat. Konsekwencja i skuteczność to tutaj klucze do ogromnego sukcesu jaki osiągnął w naszym kraju. Od samego początku lansuje przeboje, które nie dość, że są "radiowe" to jeszcze niosą za sobą walory artystyczne w postaci dobrej muzyki i wartościowego tekstu. Dawid nagrywa dobre płyty, z których każda uzyskała status diamentowej, współpracuje ze znakomitymi Artystami, bierze udział w największych festiwalach, reklamy z jego udziałem nie irytują aż tak bardzo, no i przede wszystkim wyprzedaje stadiony. Tak, to w ostatnim czasie jego największe osiągnięcie. To się wcześniej nie śniło Artystom z krajowego "podwórka", a Dawid tego dokonał i cały czas pobija kolejne rekordy (patrz bilety na koncert na PGE Narodowy na 2023r). Nie wiem ile w tym uwielbienia fanów a ile snobizmu (bo wszyscy będą to ja też muszę) ale liczby nie kłamią. Dawid Podsiadło jest obecnie numerem jeden na polskim rynku muzycznym i raczej jeszcze długo nim pozostanie.

W moich oczach zyskuje dodatkowo prowadzeniem swojej kariery trochę na wzór Adele czy Ed'a Sheeran'a. Otóż pojawia się w mediach tylko wtedy gdy coś stworzy i chce to wypromować. Wtedy jest go dużo. Już nie wspomnę o tym, że współpracuje ze znakomitymi agencjami bo jego akcje promocyjne zawsze są genialne. A poza tym potrafi zniknąć na jakiś czas i na próżno szukać informacji o nim w mediach. Nie kupczy swoją prywatnością, nie uzewnętrznia się w social mediach. Jest muzykiem. Nagrywa płyty, teledyski i gra koncerty. Poza tym mało go widać. Nie wiemy jak wygląda jego partnerka, dom, pies czy kot. Nie wiemy gdzie i z kim jeździ na wakacje. Dawid wpuszcza nas do swojego świata tylko przez swoją twórczość.  I chwała mu za to. 

Za takim statusem przychodzi jednak większy ciężar wynikający ze sprostania oczekiwaniom słuchaczy, fanów. Bo każda trasa musi być lepsza od poprzedniej i to samo z albumami. Popularność i przebojowość poprzedniej płyty ("Małomiasteczkowy" , wyd. 2018r.) bardzo wysoko postawiła poprzeczkę tej kolejnej. A przyszło nam czekać na nią 4 lata. W tzw. międzyczasie pojawiła się reedycja "Małomiasteczkowego", koncertowe wydawnictwo "Leśna muzyka", duety m.in. z Darią Zawiałow i Sanah no i przede wszystkim genialny hymn Męskiego Grania 2021 "I Ciebie też, bardzo" (Gdyby mnie ktoś spytał o najważniejsze polskie utwory ostatnich kilku lat ten numer zdecydowanie znalazłby się w moim Top 3).

21.10.2022r ukazał się czwarty studyjny album Dawida zatytułowany "Lata dwudzieste". Przed wydaniem pojawił się u mnie mały zgrzyt bo zamówiłem płytę w oficjalnym pre-orderze,a  kilka dni później na Empik.com pojawiła się przedsprzedaż limitowanej edycji (z czterema dodatkowymi utworami). Ta oficjalna przedsprzedaż dotyczyła standardowego wydania, bez żadnych dodatków czy autografu. A że akurat jeśli chodzi o Dawida to zbieram wszystkie jego wydawnictwa to zmuszony byłem zamówić także tą edycję limitowaną - no bo jak by inaczej? Jakież było moje szczęście gdy na kilka dni przed premierą okazało się, że płyta zamówiona w oficjalnej przedsprzedaży będzie podpisana przez Dawida. To zdecydowanie zatarło moje wrażenie, że wytwórnia mnie trochę wydy*ała. 


Wracając do nowej płyty. Zacznę od oprawy graficznej. Genialne panoramiczne zdjęcie autorstwa Daniela Jaroszka pozwala nam na zabawę w stylu "Gdzie jest Wally?". W szalonym świecie Dawida możemy znaleźć kilka odsłon głównego bohatera a także możemy odnaleźć tam wiele symboli i ukrytych znaczeń. Jeśli chodzi o samo wydanie fizyczne tradycyjnie przyczepię się jedynie do braku książeczki z tekstami. Bo ja lubię jak są teksty ... I tyle ;-)

 
fot. Daniel Jaroszek

A muzycznie? Muzycznie Dawid bardzo nie zaskakuje. Materiał zawarty na "Latach dwudziestych" jest poniekąd kontynuacją tego, co znaleźliśmy na "Małomiasteczkowym". Czyli mamy w większości popowe, dynamiczne utwory okraszone błyskotliwymi tekstami nawiązującymi do otaczającej nas rzeczywistości oraz przemyśleń Dawida na temat upływu czasu, uczuć i ... religii. A o tym ostatnim temacie usłyszymy w utworze "Post", który ukazał się latem. Mocno mnie zaintrygował ten singiel. Tutaj Dawid punktuje w nim polską mentalność i katolicką hipokryzję. Zabieg melorecytacji/rapu we zwrotkach przynosi ciekawy efekt z wyśpiewanym refrenem no i z genialnym tekstem. 

Drugi singiel zwiastujący album - "To co masz Ty!" już nie jest może tak interesujący, ale to wciąż kawał dobrego, popowego grania. Problem mam z "WiRUSem", który faktycznie mocno kojarzy się z hitem rodem z boysbandu (w wielu recenzjach wspominani są Backstreet Boys). Nie można mu odmówić przebojowości ale dla mnie jest jakiś taki miałki, tekstowo i muzycznie. "Halo" mimo że przyjemnie buja też jakoś nie porywa. Fajnie brzmi "Blant" (zwłaszcza refren), pulsujący "D I A B L E" broni się wokalem w zwrotkach, a zamykające płytę "Szarość i róż" to konkretna dawka zabawnego tekstu z muzyczną "orkiestrową" końcówką. Najmniej chyba trafiają do mnie wtórne "Nie lubię Cię", średnie "TAZOSy" oraz duet z Sanah ("O czym śnisz?"). Lekki klimat tego utworu i słodki głosik wokalistki to niekoniecznie to, co do mnie trafia. Temat ciężaru sławy też już był poruszany ("Trofea"). Problemem może też być fakt, że mnie wciąż nie przekonuje twórczość Sanah. Drugi duet na płycie można by było nazwać duetem marzeń. Oto bowiem spotyka się dwójka moich idoli: Król Dawid i Boska Nosowska (Na Prezydenta). Ballada "awejniak" jest magiczna i urocza... I tyle. A że można by było inaczej i lepiej wykorzystać potencjał tego duetu... Pewnie by można ale oni po prostu pięknie brzmią razem. I ten numer jest tak pięknie "odklejony" od całej płyty. Wychodzi na to, że jednak wolę Dawida w nieco bardziej lirycznej odsłonie. Bardzo trafia do mnie niepokojące "Millenium" z pięknym tekstem o miłości, oraz "mori" traktujące o oswajaniu śmierci. Te dwa numery kojarzą mi się z dwoma pierwszymi płytami Dawida gdzie serwował nam swoją twórczość w bardziej mrocznej i intymnej odsłonie. 
Cieszę się, że na edycji limitowanej znalazły się dwa covery:  "Bóg" (T. Love)  i - znane wcześniej z koncertowej wersji "Męskiego grania" - "Nic nie może wiecznie trwać" z repertuaru Anny Jantar. Dawid brzmi w nich znakomicie i nie ukrywam, że po pierwszym przesłuchaniu płyty najczęściej wracałem to tych dwóch utworów. To potwierdza teorię, że najbardziej lubimy te utwory, które już słyszeliśmy :-)
W podsumowaniu "Lat dwudziestych" muszę powrócić do tematu wysoko postawionej poprzeczki. Faktycznie Dawid jest trochę ofiarą swojego własnego sukcesu. Znakomita poprzednia płyta, hity, wyprzedane trasy ... To wszystko wzbudza podziw, ale i wysokie oczekiwania. Bo może być już tylko lepiej, mocniej, więcej... Nowa płyta Dawida nie daje tych wrażeń, ale to nie jest zarzut. To wciąż znakomicie zagrany, zaśpiewany i wyprodukowany popowy album, na którym znalazło się kilka kolejnych przebojów, które sprawdzą się na koncertach. Dawid wciąż szczerze (chwilami zabawnie) śpiewa o swoich emocjach i rozterkach (prawie) 30-latka. Niektóre numery wydają się być idealnie "skrojone" czy "wyprodukowane" na hity. Momentami miałem takie wrażenie że są one aż za bardzo "pod publikę". Ale na szczęście jest też kilka fragmentów, które łapią za serce i wywołują ciarki. I chyba za to najbardziej cenię Dawida. Za te nieco głębsze i mroczniejsze rejony, które odwiedzam w jego twórczości. I poproszę więcej... Diable ;-)

sobota, 3 września 2022

Wracam... Na "Bal u Rafała". Recenzja płyty Ralpha Kamińskiego.

 Ponad 6 lat minęło od mojej ostatniej recenzji na blogu (13.07.2016)... 

Oj, dużo się wydarzyło w ciągu tych 6 lat... Ale nie o tym, nie o tym :-)

Zatęskniło mi się do pisania. W tzw. międzyczasie coś tam skrobałem. Ale to były sporadyczne recenzje na empik.com ;-), w różnych konkursach itp. W każdym razie całkowicie nie odłożyłem pióra, klawiatury...

I teraz czas na autopromocję. Na dowód tego, że te minione lata nie były bezowocne. Za recenzję płyty "Ten Moment" Edyty Bartosiewicz otrzymałem unikatowy singiel z dedykacją. To dziś jeden z najcenniejszych okazów w mojej kolekcji. Kiedyś wrzucę tutaj tą recenzję. Może ktoś jest zainteresowany.

W każdym razie te 6 lat to wiele nowych płyt, nowych utworów, koncertów, książek nowych wykonawców. Przy okazji pandemia, wojna, ekonomiczne szaleństwo itp. itd. No coś tam się działo i wciąż dzieje.  Ale - powtórzę się - nie o tym, nie o tym. 

Żeby przejść gładko do dzisiejszych czasów i dzisiejszego bohatera mojej recenzji wywołam jeszcze raz 2016 rok. Wtedy to - w lipcu - ja opublikowałem swoją ostatnią recenzję na łamach tego bloga, a nasz bohater - Ralph Kamiński - w listopadzie wydał swój debiutancki album "Morze".

Podaruję sobie wstęp dotyczący początków kariery Ralpha, jego pochodzenia (Jasło - nowa kuźnia talentów?), X-Factora itp. Każdy, kto śledzi karierę Ralpha już to wszystko wie. A ci, którzy nie wiedzą łatwo sobie to znajdą w sieci.

Przyznam się bez bicia, że album "Morze" początkowo mnie nie powalił. Posłuchałem, odstawiłem na półkę. Moje emocje związane z tym materiałem były raczej chłodne. Kilka miesięcy później (lato 2017) trafiłem na koncert Ralpha (dosłownie trafiłem bo miałem "fuszkę" jako obsługa koncertu). Koncert był bardzo udany. Nawet dopadłem Ralpha za kulisami i otrzymałem od niego autograf na płycie. I nawet się nie obraziłem, że napisał moje imię z błędem :-) (wiele osób do dziś tak robi). Po koncercie dałem płycie drugą szansę i nieco dokładniej się w nią w słuchałem. I wtedy dopiero zacząłem doceniać wrażliwość i talent tego młodego Artysty. 

2 lata później Ralph przywdział blond perukę i białe wdzianko, o ziemię z przytupem pierdzielnął "METEOOOR!" i mogliśmy poczuć prawdziwe "Kosmiczne energie". Jesienią 2019 ukazał się drugi album Ralpha - "Młodość". No i koło tego albumu już się nie dało przejść obojętnie. Cudowne teksty, melodie, oprawa wizualna, koncerty. Ralph coraz odważniej wkraczał na wielkie sceny i zdobywał rzesze fanów, uznanie krytyków i kolegów z branży. "Młodość" całkowicie przekonała mnie do Ralpha. To znakomity album. Bardziej energetyczny niż debiut, ale wciąż przeszyty smutkiem, pięknymi tekstami i melodiami. 

W zeszłym roku Ralph zrzucił blond perukę i - już z krótką czarną zadziorną czupryną -  zmierzył się z repertuarem legendarnej Kory. I wyszedł z tego obronną ręką. Nie sponiewierał tych utworów. Przełożył je na własną formę i według mnie to wyszło to bardzo przyjemnie. 

Kariera Ralpha nabierała rozpędu. Trzy albumy pokryły się złotem, wyprzedawał biletowane (to warto podkreślić) trasy koncertowe, ze swoim cudownym zespołem (My Best Band In The World) "zaliczyli" wiele festiwali, Ralph został laureatem "Paszportu Polityki" oraz dwóch Fryderyków. No na bogato, można by rzec.

Ale ten Artysta kuponów nie odcina. Z każdą nową płytą wymyśla siebie na nowo, rozwija się, zaskakuje. I tak rok 2022 przyniósł nam Ralpha w oldskulowym garniturze, z charakterystyczną fryzurą "na pazia" (albo jakoś tak to się zwie), z nowym repertuarem, bogatą choreografią ... 

W 2022 roku rozpoczął się "Bal u Rafała".  Singiel zwiastujący nowy album hipnotyzuje od samego początku. Muzyką okraszoną oldskulowymi syntezatorami, bitem, znakomitym tekstem, genialnym wokalem i rewelacyjnym teledyskiem. Po nim otrzymaliśmy cudownie klimatyczny kawałek "Duchy", następnie "Krystynę" - hołd dla Babci Rafała, a na końcu nostalgiczne "Planeta i ja". Po tych czterech utworach wiedziałem że to będzie świetna płyta.

A utwierdził mnie w tym koncert, na który (już świadomie) udałem się 2.07.2022 do Borowic. Odbył się on w  cudownych okolicznościach przyrody: Lapońska wioska Kalevala - w samym sercu Karkonoszy. Polecam to miejsce i cudownych Gospodarzy https://www.kalevala.pl/ . Był to drugi koncert trasy "Bal u Rafała". Pierwszy odbył się w Gdyni, podczas Opener'a. I tym bardziej byłem pod wielkim wrażeniem Ralpha. Po występie dla tak ogromnej publiki  kolejny koncert zagrał dla ok. 700 osób. Było intymnie, klimatycznie i fantastycznie. Nowe utwory zachwycały jeden po drugim, koncert miał świetną oprawę zarówno pod względem choreografii jak i scenografii. Spacer Ralpha z wielką gwiazdą to sztos. To była prawdziwa uczta dla ucha i oka. Ralph i jego zespół oczarowali mnie i chyba wszystkich zgromadzonych na tym koncercie. To wzmogło apetyt na nową płytę. W trakcie oczekiwania na premierę dopadłem na OLX (za niedorzecznie małe pieniądze) edycję limitowaną albumu "Młodość". Śmiało mogłem się już nazwać fanem Ralpha więc wypadło to wydawnictwo mieć.





10-go sierpnia ruszyła przedsprzedaż edycji limitowanej płyty "Bal u Rafała". I co? I serwery sklepu wydawcy padły. Wiem, bo przez pół dnia próbowałem zamówić album. No ale gdy się udało i nastał dzień odbioru z paczkomatu przesyłki (oczoj*bnej srebrnej koperty) w mojej skodzie rozpoczął się konkretny "Bal u Rafała". Bo  - Moi Drodzy Słuchacze- co to jest za płyta!...Czysta magia. Nostalgia w rytmie dancingu. I na tym dancingu jest tylko jedna gwiazda. ON! Ralph oprócz znakomitych warunków wokalnych ma niezwykły talent do kompozycji, które od razu wwiercają się w podświadomość i już zostają tam na długo. O tekstach nie mówię bo szczerze to wyciskają łzy. Zwłaszcza jak się ma podobne doświadczenia i odczucia względem przeszłości czy dzieciństwa. Lecimy po kolei z tym balem.

1. Uwertura bal.

Wstęp z przytupem, chóralnym zaśpiewem i niepowtarzalnym głosem Piotra Fronczewskiego. Idealna zapowiedź wszystkiego tego, co nastąpi.


2. Małe serce.

Mój faworyt. Mocny przekaz okraszony pulsującym bitem. Tekstowo Ralph rozlicza się tutaj z przeszłością, dziecięcymi traumami, szkołą itp. Niesamowity jest ten kontrast mocnego, ważnego tekstu z tanecznym podkładem. To niezwykły utwór, który - moim zdaniem - może pomóc każdemu kto jest - lub był - gnębiony, szykanowany, piętnowany. Brawa za wers "Lecz mnie nazywać będą kiedyś legendami". Z całym szacunkiem dla Hani Rani, ale czuję że z Ralphem właśnie tak będzie. Między innymi dzięki takim utworom. 


3. Krystyna.

Bardzo nastrojowy, ciepły i klimatyczny utwór będący swego rodzaju psalmem pochwalnym dla Babci Rafała. Warto wspomnieć o niezwykłym, osobistym teledysku, który szczerze wzrusza. Jak cały utwór zresztą. 


4. Duchy.

Delikatnie pulsujący rytm i kolejny piękny tekst traktujący o samobójstwach młodych ludzi. Ralph znów tak subtelnie i z klasą przeniósł tak mocny temat na parkiet. Wers o "Klubach duchach" wywołuje u mnie niezwykle mocne emocje i ściska za serce. Mistrzostwo.


5. Latka.

Ralph ma niezwykły talent do stworzenia utworów idealnych. Takich, w których zarówno muzyka jak i tekst stanowią idealne połączenie. To kultywowanie starej szkoły tworzenia szlagierów rodem z lat 60-tych, 70-tych. Nie da się nie zanucić choćby fragmentu utworu "Latka" już po pierwszym przesłuchaniu. 


6. Planeta i Ja.

Tutaj mamy ukłon w kierunku debiutanckiej płyty Rafała. Oszczędna aranżacja, hipnotyzujący wokal i znakomity, osobisty tekst o pożegnaniu, tęsknocie... Czyli o tym, co gra w sercu każdego z nas.


7. Ale mi smutno.

Dziś o takich utworach mówi się Banger. Ja przekornie nazwałbym to kandydatem na szlagier. Znów mamy tu bowiem do czynienia kunsztem tworzenia utworów melodyjnych, wartościowych i chwytliwych zarazem. Tutaj wszystko się zgadza i nóżki same rwą się do tańca a gębofon nieudolnie podśpiewuje ("długo, długo... góry, góry itp.).


8. Ocean.

O tym utworze zbyt wiele nie napiszę bo jest boleśnie za krótki. I to jest poważny zarzut. Tak się nie robi. Nie zaczyna się tak... I nie kończy tak nagle :-) 


9. Pies.

Jak usłyszałem pierwszy raz ten utwór - na wspomnianym wcześniej koncercie - byłem mocno zaskoczony. Zwłaszcza tym "hau, hau" w tekście. Teraz uważam że to bardzo ciekawa konwencja. I nie wiedzieć dlaczego ten utwór kojarzy mi się z "Akademią Pana Kleksa". Ale Ralph w wywiadach wspominał o swojej fascynacji twórczością Andrzeja Korzyńskiego (autora muzyki do tegoż filmu) i tu ewidentnie wyczuwa się tego ducha. No i po kilku przesłuchaniach to "hau, hau" zostaje w głowie i towarzyszy mi w ciągu dnia.


10. Bal u Rafała.

W sumie wcześniej już wszystko napisałem o tym numerze.  Muzyka porywa a tekst rozkłada na łopatki. Powtórzę po raz kolejny ... Szlagier.


11. Już nie ma dzikich plaż (cover utworu Ireny Santor)

Bonusowy utwór umieszczony tylko na wersji Deluxe płyty. Gdy usłyszałem wersję koncertową tego utworu modliłem się żeby znalazła się na płycie. Jakaż była moja radość gdy okazało się że dołączony zostanie jako bonus do limitowanej edycji płyty. Znam oryginał, ale miłością nigdy do niego nie pałałem. A wersja Ralpha, w klimacie nu disco po prostu mnie rozwaliła. Nostalgia i smutek warstwy lirycznej w połączeniu z dźwiękami rodem z dancingu z lat 80tych to magia w najczystszym wydaniu.

"Koniec balu... Panno Lalu" ;-)


Zachwyt i ...Niedosyt. To zostaje we mnie po każdorazowym odsłuchu "Balu u Rafała". Mało kto potrafi połączyć tak zgrabnie teksty pełne zadumy, refleksji, słowiańskiej tęsknoty i smutku  z tanecznymi rytmami. Ralph poradził sobie z tym znakomicie. I aż się wierzyć nie chce że taki album został nagrany w zaciszu czterech ścian mieszkania Artysty. Teksty - a i owszem - mają bardzo intymny i osobisty charakter , ale muzyka... Tu mi się jawi klimatyczne, stylowe studio a la Abbey Road. Ale to kolejny dowód geniuszu Ralpha, który za pomocą pozornie prostych środków potrafi stworzyć taką płytę , która będzie porywała festiwalowe tłumy a zarazem będzie poruszać również starszych odbiorców.  Nawiasem tylko dodam, że Ralph jest też producentem albumu. Zabawne rysunki zdobiące książeczkę załączoną do płyty też są autorstwa Rafała. Wyreżyserował też wszystkie 4 teledyski promujące album. Prawdziwy człowiek renesansu. 

Zdjęcia pewnie też sam by sobie świetne zrobił ale tutaj po raz kolejny zaufał Dawidowi Grzelakowi (https://dawidgrzelak.com/), który odpowiedzialny był za oprawę graficzną "Młodości" i "Kory". Za tą pierwszą został nagrodzony w konkursie Cover awArts 2019 (https://decybeledizajnu.com/artykuly/cover-awarts-2019-najlepsza-oprawa-graficzna/). 


Także nawiązując do jednego z tekstów Ralpha, wydaje mi się że na naszych oczach tworzy się legenda. 

Polecam z całego serca "Bal u Rafała"... Króla swojego własnego dancingu. 


PS. I tak na koniec skojarzyło mi się, że ten album to taka nasza nadwiślańska wersja "Future Nostalgia". Z tym że tutaj zamysł wprowadzenia tytułowej nostalgii na współczesne parkiety sprawdził się jeszcze lepiej niż u Lipy :-)


sobota, 8 października 2016

Widzę Muzykę...

"Dobra rzecz w muzyce to to, że gdy cię trafi, nie czujesz bólu"
                                                                                                   Bob Marley


środa, 13 lipca 2016

Wiosenne "Płytobranie" Cz. 5 "Rustykalny Cyrk" Dominika Barabas

O Dominice Barabas wspomniała mi kiedyś znajoma... A że to była dobra znajoma wsłuchałem się z ciekawością w kilka utworów Dominiki zamieszczonych na youtube... I nie chwyciło... Doszukiwałem się jakiejś dziwnej maniery w jej głosie. Brzydko mówiąc wyparłem jej twórczość.
Kilka lat później usłyszałem utwór "Może mi być ciężko umierać"...